Co dalej?
W czwartek miałam wizytę u Pani dr. Nie widziałyśmy się 3
lata. Teraz nie jestem w najlepszym stanie. Denerwuję się spotkaniem, znowu się
trzęsę, brakuje mi powietrza. Czekam w dusznej poczekalni, wachluję się ulotką
ze sklepu, odliczam czas. Chcę prosić ją o pomoc, o poradę. W zeszłym roku
trafiłam do innej Pani dr, dlatego muszę teraz streścić wszystkie wydarzenia i
odczucia ostatniego 1,5 roku. To trudne. Starać się też, żeby wybrać te
najważniejsze, podsumować wszystko w krótkiej wypowiedzi. Pani dr jest jak
zawsze miła, cierpliwa, dopytuje. Już zapomniałam, że taka jest. Pytanie
dotyczy przyszłości. Co dalej? Czy wg niej mogę odstawić leki, żeby starać się
o dziecko? Czy jestem wystarczająco „wyleczona”? Za dwa miesiące kończę
przyznany mi czas na wyzdrowienie i co dalej? Czy jestem już gotowa na powrót
do życia? Dla mnie powrót do życia jest równoznaczny ze staraniem się o
dziecko. Chociaż czuję podskórnie, że nie jestem jeszcze wystarczająco
spokojna. Niby tłumaczę sobie, że zdobyłam już tyle wiedzy, pomysłów jak sobie
radzić. Przecież jest lepiej, mam więcej siły, powoli przekonuję się do ludzi,
zwłaszcza z grupy. Prawie nie płaczę, chociaż są jeszcze dni, kiedy nie mam
siły się podnieść. Jednak terapia zmusza mnie, żeby dotrzeć tam, choćby
spóźniona o 2 godziny. Ma wrażenie, że szkoda mi dalej czasu. Co mam jeszcze
zrobić, żeby było lepiej? Przecież każdy miesiąc działa na naszą niekorzyść.
Znowu trzęsę się, ale zapewniam, że teraz to już prawie nic, że było gorzej. To
tylko dlatego, że się denerwuję. Mówi, że przecież mam już doświadczenie
nerwowej ciąży. Wg niej jest jeszcze za szybko. Poza tym ważne będzie, jak
poradzę sobie z życiem po wyjściu z oddziału. A przecież nawet nie wiem, czy
wyjdę teraz czy za jakiś czas. No tak, ale zakładając, że teraz, że będę bardzo
starała się zachować plan dnia, jak dotychczas, nie zostawać w łóżku, wychodzić
z domu i kontaktować się z ludźmi, może się udać – tak sobie tłumaczę. Jednak
wg dr życie na terapii, a życie po niej to zupełnie inne światy. Ważne będzie
jak będę radzić sobie miesiąc później. Najważniejsze też, mam porozmawiać, jak
mają sytuację widzi dr na oddziale. Kończymy spotkanie przed 22. W pewnym
sensie potwierdziła moje głęboko chowane przeczucie, że jeszcze za mało we mnie
spokoju. Pokazała też, jak ważne będzie to „życie po życiu” na oddziale, jak
sobie poradzę. Czasami tłumaczę sobie też, że będzie, jak Bóg zechce. A może
wrócę do pracy i pomimo zwolnienia, nie załamię się, a Bóg podsunie jakieś inne rozwiązanie? Modlę się, żeby mi pomógł.
I tak sama tego nie przeskoczę. Co ma być to będzie. Tylko jak tu myśleć o
przyszłości, planować coś, nie zamartwiać się? Na razie czeka mnie jutro
kolejna rozmowa z dr.
Komentarze
Prześlij komentarz