Presja i poczucie winy w czasach kwarantanny




O różnorodności emocji, które pojawiają się niemal jednocześnie pisałam już ostatnio. 
A teraz o presji, którą zaczęłam obserwować u siebie, ale też u innych osób. Zaraz za tym pojawia się poczucie winy

Przecież skoro jesteśmy w domu razem – spędźmy ten czas wspaniale, idealnie. Najpierw z naturalnej potrzeby zaczęłam szukać inspiracji i wskazówek – co robić, jak działać, jak spędzać czas z dzieckiem. Oczywiście jako „matka idealna” szukałam przy tym jak najlepszego rozwoju przy zabawie – i kreatywnie, i różnorodnie, i plastycznie, i fizycznie, i sensorycznie, i poznawczo. Internet oferuje dostęp do wspaniałych źródeł edukacji domowej. Możemy nawet zwiedzać muzea światowe online. Wszystko, żeby nie poddać się, nie korzystać z pomocy bajek, przecież da się. Da się? Da się. Ale koszty rosną. Zaczęłam czuć presję i zaraz potem poczucie winy: za mało czasu dla Małej, znowu to samo - ciastolina już była, jest ładnie – trzeba iść do lasu, natura, powietrze, ptaki. To najlepsze dla dziecka. Byliśmy w lesie – może nie powinniśmy, byli ludzie… 

Wstrzymali K. pracę, trzeba szukać zleceń. Zaczęłam przeglądać oferty – praca zdalna, szybko, szybko, trzeba działać, żeby nie marnować czasu, przecież mogę działać. Wysyłanie CV, ogłoszeń współpracy. Mogłam działać już wcześniej…

Tyle czasu „wolnego” nagle (choć dla mnie wiele się przecież nie zmieniło),  wiec  w internecie pokazują stosy książek do przeczytania (jeśli ktoś się nudzi). Może mi też się uda coś wreszcie przeczytać. Nie udaje się – dlaczego mi się nie udaje, każdy o tym piszę, a ja nic… 

W internecie pojawiają się całe listy kursów, od programowania po planowanie i pisanie. Tu się zapisałam i tu, ale tam zapomniałam, a tam nie zdążyłam obejrzeć webinaru, a tam nie dałam rady uśpić Małej. I znowu presja i znowu poczucie winy. Nie korzystam z tego wszystkiego wystarczająco…

Czuję zmęczenie, padam zanim zacznie działać kawa, włączam Małej bajkę i jeszcze jedną, niech ma od razu pół godziny. Następnego dnia znowu. O nie, co ze mnie za matka? Jednak nie dałam rady, odpuściłam…

Miałam napisać post – tyle się dzieje, emocje wychodzą uszami. Inne mamy pewnie też tak mają. Miałam pisać regularnie, zwłaszcza, że czuję potrzebę. Zaczęłam, zawiesza się komputer, poczta się zawiesza, wszystko pada, znowu się nie uda. Mam tylko kawałek i kolejny dzień nie publikuję wpisu…

Stop. Stop. Stop.

Czuję się zmęczona. Bolą mnie plecy. Ściska brzuch. Jestem poddenerwowana, fukam na męża, krzyczę na Małą. Dlaczego sama sobie tak dokładam? To wszystko zabiera mi siły, energię, radość.
 
Przecież raz może być tak, a raz inaczej. Nie ma „powinno”. Raz mogę godzinę malować palcami z Małą lub piec ciastka, a potem kiedy nie mam tej energii, siły i chęci mogę dać jej czas na „Świnkę Peppę”. Przecież bajki to też naturalny element dzieciństwa. Jeśli dwa razy dam jej „ciastko z Biedronki”,  nie znaczy, że tak będzie zawsze. Przecież nie musi być idealnie, nie muszę być idealną matką, przecież nie da się. Tak jest wystarczająco dobrze. Ja jestem wystarczająco dobra. Muszę to sobie powtarzać. Muszę to sobie pisać. Może tak wreszcie dotrze i się utrwali. Tak jest OK.

Czas na pracę też na pewno się jeszcze uda. Przecież jednego dnia mogę popisać, a innego obejrzeć serial albo zasnąć z Małą lub iść spać wcześniej (oby). I tak jest OK.
Przecież przyjdzie siła i czas na rozwój, na kursy i webinary, przecież i tak trzeba coś wybrać. Spokojnie. Mam czas… Jednego dnia może poczytam książkę lub obejrzę webinar, a innego porozmawiam z mężem (to dopiero rozwój :)).

Przecież nic nie muszę – wszystko mogę!

Traktujmy siebie, jak najlepszego przyjaciela. 
Bądźmy dobre dla siebie, wyrozumiałe.
Odpuszczajmy.
Szukajmy równowagi, słuchajmy ciała, intuicji. Ten wewnętrzny głos naprawdę chce dla nas dobrze.
Tylko tyle i aż tyle.

 Łagodności, życzliwości wszystkim nam życzę!

A jak u Was? Też się tak potraficie zapędzić w kozi róg? Zadręczać się i dowalać same sobie?

Komentarze

Popularne posty